Piętrowy szeregowiec z ogródkiem w podwarszawskich Markach, na co dzień pilnują go trzy mini-yorki i jedna amstafka Tara. Tak wygląda prywatny azyl Iwony Węgrowskiej. W zaciszu tego domu wokalistka odpoczywa i tworzy. Tutaj szukała inspiracji do nowej płyty, której premiera zaplanowana jest na październik. W oczekiwaniu na ten moment możemy jednak przyjrzeć się bliżej scenerii, w jakiej ona powstawała. Gdzie najczęściej dopada artystkę wena? I kim jest Całuśnik, z którym dzieli sypialnię? Zobaczcie sami…
Z czym kojarzy Ci się słowo „dom”?
Z rodziną, która była i jest dla mnie najważniejsza… Z miejscem, gdzie zawsze odnajduję ład i poczucie bezpieczeństwa. Z kryjówką, do której uciekam, kiedy jest mi źle, gdzie mogę się schować, zregenerować przed walką z codziennością. Dom musi być ostoją spokoju i radości. Miejscem, w którym znajduję nadzieję na jutro, pocieszenie – nawet, gdy wracam we łzach…
Ale nie po koncertach! Po nich jesteś radosna, szczęśliwa, spełniona. Co wtedy robisz?
Czego bym nie robiła, to zawsze z moimi psami, które chodzą za mną krok w krok (śmiech). Zazwyczaj najbardziej relaksuje mnie gorąca kąpiel. W zimowe wieczory lubię też posiedzieć w salonie, poczytać książkę czy też – jak tej zimy – obmyślać piosenki na moją płytę. Ten dom ma doskonałą aurę. Często, kiedy siedzę przy kominku albo biorę prysznic, przychodzą mi do głowy niesamowite pomysły, łapię wtedy szybko za telefon lub dyktafon i je nagrywam.
Wprowadziłaś się tutaj ponad rok temu. Oswoiłaś już swoje „cztery kąty”? Pytam, bo w Twoim domu panuje minimalistyczny ład: żadnych bibelotów, pamiątek, nic osobistego.
Lubię minimalizm. Dlatego mam tyle szuflad, w których chowam wszystkie zbędne rzeczy. Jestem bałaganiarą – gdyby nie te schowki, to wszystko leżałoby na wierzchu, a ja miałabym wieczny bałagan i nie mogłabym niczego znaleźć. Ale praca artysty, jego życie to ciągła trasa, podróże. Jak nie koncerty, to promocja i tak cały czas. Przez ostatni rok częściej spałam więc w hotelach albo u rodziców niż we własnym domu.
Wiem, że przy urządzaniu wnętrz korzystałaś z pomocy specjalisty. Skąd taki pomysł?
Udało mi się znaleźć cudowną firmę. A wcześniej współpracowałam z kilkoma innymi, przy urządzaniu mieszkania na Śląsku. Bow Art Design całkiem przypadkowo poleciła mi podczas jednego z koncertów pewna piosenkarka, zapewniając mnie, że to profesjonaliści, i że z całą pewnością będę zadowolona z ich pracy. I nie myliła się. Od pierwszego spotkania czułam, że pracuję z ludźmi, dla których projektowanie wnętrz to prawdziwa pasja.
Przedstawiłaś pani architekt swoje sugestie, żądania? Czy raczej dałaś jej wolną rękę?
Pierwsze spotkanie to była rozmowa, podczas której określiłam swoje oczekiwania i budżet, jaki chcę na to poświecić. Najpierw określiłam kolorystykę i styl, a później otrzymywałam od niej różne propozycje i projekty, wzory mebli, dodatków, płytek itd. Kiedy już zdecydowałam się na jakąś rzecz, sugerowała mi, gdzie mogę kupić ją najtaniej. Wannę na przykład mogłam nabyć za jej pośrednictwem znacznie taniej niż w sklepie, w którym ją wcześniej widziałam. Nie przesadzę, kiedy powiem, że dzięki nim – tylko na samym wyposażeniu – zaoszczędziłam aż 40%. To była naprawdę cudowna współpraca, a jej efekt zadowolił mnie w 100%. Wchodząc do domu po remoncie, czułam, że projektanci naprawdę dobrze wyczuli, czego od nich oczekiwałam i stworzyli miejsce, o którym mogę powiedzieć – to moje miejsce na ziemi.
Dominuje w nim biel, czerń i grafit, przełamane czerwienią, bordo i fioletem. Dlaczego akurat zdecydowałaś się na taką kolorystykę?
To są kolory, które lubię, i z którymi czuję się dobrze. Zresztą, nie mam wyłącznie ścian w tych barwach, ale też ubrania, samochód – nawet moja ukochana amstafka Tara jest grafitowa. Rok temu, gdy mieszkanie było urządzane, te kolory były mi szczególnie bliskie, teraz może dodałabym więcej fioletu, ale generalnie niewiele bym w nim zmieniła.
Nastrój domu tworzą także stylowe detale: lustra, świeczniki, lampy z kryształkami. To one nadają charakter wnętrzom. To chyba najtrudniejszy element wystroju, prawda?
Wszystkim wydaje się, że to nic trudnego dobrać lustro czy lampę, a przecież trzeba to zrobić tak, żeby to wszystko się komponowało i tworzyło klimat. W dodatku trudno jest uwierzyć, że ta sama rzecz w jednym miejscu może kosztować 300 zł, a w innym 3000 zł. Ja sama nigdy bym w to nie uwierzyła, gdyby nie współpraca z projektantami. Dzięki temu, że dbali również o mój portfel, zaczęłam zwracać uwagę na wydatki. Teraz zanim coś kupię do domu, najpierw znajduję to w sklepie, a później porównuję ceny w internecie, szukając najlepszej oferty.
Styl, którym się otoczyłaś, określiłabym mianem glamour. Czyli elegancja z pewną dozą nonszalancji, romantyzmu, moderny. Czy podobnie można scharakteryzować Ciebie?
Staram się być glamour. Bardzo lubię ten styl: trochę sexy, a jednocześnie elegancki.
Kobieta glamour jest bardziej aniołem czy diablicą?
Oczywiście, że aniołem!
Pytam, bo Twojego domu strzeże wiele aniołów. Wszędzie wiszą, stoją, siedzą, leżą… Przeprowadziły się z Tobą z poprzedniego mieszania, czy teraz założyłaś ich kolekcję?
Anioły i słonie towarzyszą mi od zawsze. Były w moim rodzinnym domu, moim mieszkaniu na Śląsku, są więc i tutaj… Wierzę, że się mną opiekują, strzegą mnie. Jest tu anioł Śpioszek, który drzemie na kominku, jest też Anioł Całuśnik, który wysyła mi buziaka na dobranoc, są małe aniołki, które pilnują mi porządku w domu. W łazience siedzi anioł jakby z innej epoki, nadaje niesamowity klimat temu pomieszczeniu. Nawet w garderobie są aniołki! Uwielbiam je! I może to dziwne, ale… czuję się z nimi bezpieczniejsza.
A jakie jest Twoje ulubione miejsce w domu?
Trudno powiedzieć, bo kocham cały ten dom. W dzień lubię spędzać czas w kuchni, popijając kawę, oglądając telewizję, gotując obiad. Wieczorami zaś w łazience, relaksując się w kąpieli. Lubię także wypoczywać w salonie, siedzieć z psiakami na łóżku i wariować. No i oczywiście sypialnia, moja oaza spokoju – tu uwielbiam się wyciszać czytając książkę, słuchając muzyki.
Wyspa między salonem a kuchnią zachęca do wspólnego gotowania. Biesiadujesz tutaj?
Bardzo często. Choć przyznam szczerze, w wakacje rzadko mam gości – bo dużo koncertuję i jeżdżę po Polsce. Ale mam nadzieję, że niebawem, czyli wraz z nadejściem zimniejszych dni, nadrobimy te straty. Bo nie ma nic lepszego, niż wspólny wieczór z przyjaciółmi, ze smaczną kolacją, winkiem i dobrą muzyką w tle…
Dom, w którym gościmy, to już ten wymarzony? Czy wciąż czekasz na projekt życia?
Mam nadzieję, że to już ten ostatni. Choć nie wiem, bo tak mi się w życiu układa, że co jakiś czas, z rożnych przyczyn, sprzedaję mieszkanie i kupuję kolejne. Może potrzebuję nowych wyzwań, może lubię przeprowadzki.. ? Ale to już jest moje trzecie mieszkanie w ciągu 7 lat i mam nadzieję, że szybko go nie zmienię. Choć różne rzeczy chodzą mi już po głowie… 😉
Tekst: Ewa Anna Baryłkiewicz
Zdjęcia: Artur Krupa
Projekt mieszkania: BOW ART DESIGN; www.bowartdesign.com.pl