Kolekcje Anny Poniewierskiej przyciągają wzrok zmysłowością i zaskakują geometryczną konsekwencją. Wygodne a zarazem uporządkowane formy ubrań, to dowód na to, że esencja niewymuszonej elegancji tkwi w prostocie.
Wnętrze i Ogród: Pani debiutancka kolekcja pojawiła się w 2009 roku, jakie pragnienia i pomysły w zakresie mody udało się Pani od tego czasu zrealizować?
Anna Poniewierska: Udało mi się zbudować przekonanie, że to, co robię nie jest przypadkowe. W tej chwili pracuję nad czwartą kolekcją i widzę jak ewoluują moje pomysły i jak kształtuje się wiedza. Sukcesem jest to, co założyłam od początku, że będą to rzeczy ponadczasowe. Konstrukcje, które są naprawdę wypracowane, a nie przerysowane od innych projektantów, okazały się dobrą inwestycją.
WiO: Obecnie, coraz częściej świat mody i wnętrz wzajemnie się uzupełniają. Czy, projektując odzież, inspiruje się Pani designem wnętrz?
AP: To nie jest bezpośrednia inspiracja, raczej coś, co się ogląda, chłonie i zostaje w głowie. Bez bezpośrednich odniesień. Mając na uwadze, jak zmienia się architektura, wnętrza, samochody, komputery, z których korzystamy, projektant mody nie może pozostać w tyle.
WiO: Pani projekty można zobaczyć w showroomie wnętrzarskim LAB. Skąd pomysł na prezentację odzieży w takim miejscu? Dlaczego wybrała Pani akurat ten showroom?
AP: Mam sentyment do Duchnickiej, do tej fuzji starego z nowym. Kiedyś był tu Instytut Mechaniki Precyzyjnej teraz centrum designu. LAB jest nowym miejscem. Wybrałam przestrzeń, gdzie nie było wcześniej innego projektanta mody, miejsce, które ewoluuje jak ja. Dużo w nim przestrzeni i możliwości.
WiO: Czy można się z Panią spotkać w LAB? Czy ubrania są tylko dopełnieniem showroomu, a Pani umawia się z klientkami, np. w swojej pracowni?
AP: Można się ze mną spotkać w LAB, a ubrania są nie tylko dopełnieniem showroomu. Można się ze mną również umówić w innym miejscu.
WiO: Pani kolekcje często są charakteryzowane, jako minimalistyczne. A czy Pani czuje się minimalistką?
AP: Na pewno nie są minimalizmem w skrajnej postaci. Printy, które pojawiają się na nich są, powiedziałabym, nawet dekoracyjne. Forma zawsze jest geometryczna, uporządkowana, co nie oznacza oszczędna. Jeśli ktoś zada sobie trochę trudu i przyjrzy się dokładnie, zobaczy szczegóły konstrukcyjne, których nie ma w na pozór rozbuchanych kolekcjach. Moje projekty mogą się zamknąć w pojęciu minimalizmu, ale nie ascezy czy zgrzebności.
WiO: Proste kąty, ostre załamania, prostokąty i trapezy decydują o harmonijnym kształcie Pani kolekcji. Skąd to zamiłowanie do geometrii?
AP: Nie lubię drapowań, marszczeń, luźnych fałd materiału tkanin, ich właściwości technologiczne aż się „proszą” o surowe wykończenie, pokazanie lewej strony i rezygnację z tradycyjnego krawiectwa. Potrzebujemy nowoczesnych ubrań, które będą dopełnieniem dla otoczenia. Staram się więc porządkować przestrzeń między ciałem a ubraniem, składając lub tnąc tkaninę po linii prostej. Szukając harmonii w całości, powstają figury, o których Pani mówi.
WiO: Czy architektoniczna zasada „mniej znaczy więcej” sprawdza się również w Pani procesie twórczym?
AP: Ubrania mogą być skrajnie daleko od minimalizmu, a mieć lekkość, ironię, poczucie humoru. To lekkość jest najważniejsza. Kiedy jest więcej, nie można dać tego odczuć. Staram się myśleć tak, żeby przy całej precyzji projektu i wykonania nie czuło się wysiłku. Kiedy pojawia się wątpliwość, czy coś nie jest zbyt wykoncypowane, trzeba z tego zrezygnować. W tym sensie „mniej znaczy więcej”.
WiO: Dziękuję za rozmowę
AP: Dziękuję również.
Rozmawiała: Dominika Wiewiórska